Trudno zabrać się do pisania wspomnień z czasów okupacji hitlerowskiej. Powrót do tych czasów, przeżyte okropne chwile, nie są chwilami przyjemnymi. Ale niekiedy trzeba do tego wrócić, aby przedstawić młodemu pokoleniu okres, jaki musieli przeżyć ich przodkowie.
Ale trzeba rozpocząć od chwil przyjemnych. Przyszedłem na ten świat 1 stycznia 1939 roku w łódzkiej dzielnicy Julianów. Ojciec Edmund Bartoszek był redaktorem w wydawnictwie Republika i autorem wielu powieści. Nic z tych czasów nie pamiętam i muszę korzystać z pa-mięci innych osób. Jak wspomina przyjaciel Ojca zecer Leon Majewski, po wojnie działacz w związku zawodowym zecerów, ojciec między innymi napisał powieść „Trzy lata w służbie swastyki” lub „Trzy lata pod znakiem swastyki”. Treścią była m. in. miłość gestapowca do żydówki. Krótko przed wybuchem wojny zniszczono drukarnię redakcji niemieckiej i Ojciec w ramach współpracy zawodowej ułatwił korzystanie z ich drukarni. Po zajęciu Łodzi przez hitlerowców gestapo aresztowało Ojca za tę książkę. Wówczas ten dziennikarz poszedł na gestapo i stwierdził, że książkę napisał młody dziennikarz a Ojciec użyczył mu pseudonimu aby została wydana. Ku zdziwieniu wszystkich Ojciec został wypuszczony i czym prędzej wyjechaliśmy do Warszawy. Zamieszkaliśmy przy ul. Grójeckiej 38. Tam włączył się do konspiracji. Nawet w mieszkaniu spotykali się konspiratorzy. Ojciec pisał ulotki i inne artykuły w miarę potrzeb. Starał się też wyprowadzić pod Warszawę i gdy wracał raz do Warszawy, była kontrola w pociągu. Ojciec stracił kenkartę i szukał w portfelu zaświadczenia. Żandarm zdenerwował się czekaniem i zabrał portfel aby samemu szukać. Znalazł ulotki. Stąd kolejność – Pawiak a potem Oświęcim aż prawie do wyzwolenia. Ale potem ślad zaginął. Był bez nogi tak więc jeśli trafił do grupy mającej opuścić obóz, to jego los był wiadomy.
Ten wstęp jest potrzebny ażeby zrozumieć następne okresy. Byłem zbyt młody aby pamiętać co się wówczas działo. Mama nie chciała wracać do tych czasów, a ja byłem zbyt młody a z drugiej strony częste zmiany mieszkania, miejscowości powodowało, ze przeżycia nakładały się na siebie. Stąd prosiłem wielokrotnie Elżbietę Szymczak z domu Winterok, starszą o ponad rok ode mnie ale lepiej pamiętającą tamte czasy. Stąd chciałbym przedstawić poniżej Jej wspomnienia, jakie wreszcie mi przekazała, a które lepiej przedstawią tamte czasy.
„W czasie kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie miałam 6 lat a Rysio 5. Nasze losy były podobne. Ojciec Rysia był dziennikarzem, członkiem organizacji podziemnej, aresztowany i zamordowany w Oświęcimiu. Mój też był dziennikarzem w redakcji „Robotnika” tez członkiem organizacji podziemnej, też aresztowany i zamordowany nie wiadomo kiedy. Ktoś ze znajomych widział podobno, ze prowadzono go na rozstrzelanie, ale to nic pewnego.
Nasza znajomość rozpoczęła się dzięki przewodniczącemu Związku Zawodowego Dziennikarzy p. Wąsowiczowi, który opiekował się rodzinami aresztowanych dziennikarzy. On to zapoznał nas z rodziną Edmunda Bartoszka i zamieszkaliśmy razem z p. Ireną Bartoszek i Ry-siem tworząc jedną rodzinę przy ul. Grójeckiej 38.
1 sierpnia był piękny słoneczny dzień. Bawiliśmy się na podwórzu gdy usłyszeliśmy strzały. Pobiegłyśmy do domu i mamy powiedziały, ze na pewno wybuchło Powstanie. Warszawiacy spodziewali się tego lecz nie znali terminu. Myśmy się też szykowali. W piwnicy były worki z su-chym chlebem i inne artykuły.
Gdy rozpoczęło się Powstanie ludzie chronili się w najbliższych budynkach. Do nas też weszło kilka osób. Byliśmy bardzo przerażeni bo strzały i wybuchy nasilały się.
Na następny dzień wstaliśmy bardzo wcześnie. Mamy kazały nam się umyć a same szykowały śniadanie czyli kluski na mleku. Nagle usłyszeliśmy krzyki, przekleństwa i łomotanie do drzwi. Kiedy otworzyliśmy, wpadli żołnierze niemieccy z psami i kazali się natychmiast wynosić z mieszkania na podwórze. Dobrze się nie ubraliśmy a mama wy- szła z garnkiem z kluskami. Byli już wszyscy nasi sąsiedzi. Kobiety miały z dziećmi stać po jednej stronie a mężczyźni po drugiej. Musieliśmy podnieść ręce do góry. W pewnym momencie do Niemców którzy nas pilnowali przybył dowódca i zaczęli się naradzać. Wtedy do nich wystąpiła p. Irena Bartoszek i po niemiecku powiedziała „Co myśmy Wam zrobili? Co winne są te dzieci? Dlaczego chcecie nas rozstrzelać. Zdziwili się i pytali czy jest Niemką. Skąd taka znajomość języka niemieckiego? Odpowiedziała, że jest Polką, że uczyła się języka niemieckiego, że zna pisarzy i poetów niemieckich i że ich ceni. Ale to co się obecnie dzieje to rzecz niewyobrażalna. Zaczęli się więc naradzać i postanowili, żeby kobiety z dziećmi udały się w kierunku ulicy Złotej a mężczyźni zostaną. Nie pozwolili udać się w kierunku Placu Narutowicza. Jedna kobieta, która dzień przedtem zatrzymała się u nas, a tam mieszkała opuściła pochód by tam się udać, została zastrzelona.
Udaliśmy się na ulicę Złotą a po drodze mijaliśmy mężczyzn z opaskami AK, którzy zginęli w czasie walk.
Zatrzymaliśmy się w schronie jednego z budynków przy ul. Złotej i tam przebyliśmy cały czas Powstania. Nie mieliśmy gdzie spać, nie mieliśmy ubrań na zmianę, nie mieliśmy żadnego jedzenia i gdyby nie pomoc mieszkańców, którzy dzielili się swoim pożywieniem i powstańców dzielących się chlebem ze swojej piekarni, zginęlibyśmy z głodu. Nie mieliśmy zabawek ale nawet wychodzić na dwór nie mog-liśmy bowiem stale słychać było strzały i wybuchy granatów.
W pewnej chwili Rysio mnie spytał czy na całym świecie trwa wojna? Odpowiedziałam, że myślę, że tak. Pewnego razu Rysio zwrócił się do powstańca prosząc o dwa kawałki chleba dla siebie i siostry. Powsta-niec dał cały bochenek mówiąc „to dla ciebie i dla twojej siostry”.
Kilkuletni chłopcy przychodzili do nas, roznosili pocztę i przynosili wiadomości o walce powstańców.
W ostatnim dniu, tuż przed kapitulacją przydzielono nam mieszkanie w budynku naprzeciwko schronu, na czwartym piętrze, poniemieckie bo mieszkańcy uciekli gdy się dowiedzieli, że wojska rosyjskie są pod Warszawą. Był to pokój z kuchnią. Rysio się bardzo ucieszył gdy zobaczył biurko. Powiedział „będziemy mieli wreszcie gdzie odrabiać lekcje”. Pierwszy raz mogliśmy przespać się w łóżku. Wieczorem był alarm przeciwlotniczy ale mamy stwierdziły, ze nie pójdą do schronu bo wreszcie chcą się przespać w łóżku a poza tym lepiej zlecieć innym niż aby inni zlecieli na nas. Ale rano przyszedł żandarm i kazał nam się wynosić z mieszkania. Zeszliśmy na ulicę i tam zobaczyliśmy powstańców ustawionych w szeregu. Naprzeciwko stali Niemcy. Jeden z powstańców powiedział do nas „Ogłoszona została kapitulacja. Musimy się z Wami pożegnać. Nie możemy już Was bronić. Musimy udać się do niewoli”. Wszyscy zgromadzeni płakali, dawali powstańcom co kto miał, papierosy, pieniądze.
Po kapitulacji Powstania wyrzucono nas z Warszawy. Szliśmy jezdnią a po obu stronach stali Niemcy z psami i karabinami zwróconymi w naszą stronę. Przechodziliśmy koło działek, tam rosły warzywa. Ludzie rzucili się na nie ale Niemcy do nich strzelali.
Przechodziliśmy koło naszego domu na ulicy Grójeckiej. Budynek był spalony a na progu były zwłoki naszego sąsiada p. Knapika z odrąbaną głową. Widok był okropny.
Doszliśmy do Okęcia. Stał żandarm, był to niemłody człowiek. P. Irena podeszła do niego i zapytała po niemiecku, czy ma dzieci. Bardzo się zdziwił i zapytał czy jest Niemką. Zaprzeczyła i powiedziała, ze jest Polką. Poprosiła, aby nas przepuścił, ze tu są dzieci. Było jeszcze małe niemowlę, którego matka też wędrowała z nami. On powiedział, żeby szybko udać się do pobliskiego gospodarstwa, że tam już są ludzie. Na chwilę się odsunął a my szybko udaliśmy się do wskazanego budynku. Było to duże gospodarstwo. Schowaliśmy się w stodole.
Mieliśmy cały czas widok zniszczonej Warszawy. Gdy się odwróciliśmy widzieli jak Niemcy miotaczami podpalają budynki. Cała Warszawa była w ogniu.
Nasze rozmyślania przerwało wejście gospodarza, który powiedział „nie bójcie się. Jest u mnie kilka osób, którym, jak wam, udało się dotrzeć do nas”. Zaprosił nas do domu. Była tu duża sala w której było już kilka osób. Przyszła gospodyni z dużym garem w którym były gotowane ziemniaki. Powiedziała, że to wszystko co posiada i czym się może podzielić. Mama powiedziała, ze my nie mamy pieniędzy żeby za to zapłacić. Gospodyni powiedziała „jak moglibyśmy coś od was wziąć, jesteście biedni, wyrzuceni z własnych domów”. Wszyscy rzucili się na ziemniaki, były pyszne, ich smak pamiętam do dzisiaj .Przyszedł żandarm, zdjął czapkę i zażądał pieniędzy. Każdy wrzucał co kto miał :pieniądze, łańcuszki, obrączki. Po kilku godzinach przyszedł znowu i znowu zbierał. Ludzie wrzucali kto co jeszcze miał przy sobie.
Zaczęło się robić widno. Przyszedł gospodarz i powiedział, ze gdy jesz-cze raz przyjdzie i nic nie dostanie to wszystkich aresztuje. Ja wam służę przewozem, zawiozę was do rodzin lub znajomych. Wsiedliśmy wszyscy do furmanki i po drodze każdy wysiadał gdzie miał znajomych i krewnych. My zajechaliśmy do Łowicza, do państwa Majewskich, znajomych p. Ireny. Przyjęli nas bardzo serdecznie, nakarmili, dali odzież, mogliśmy się wreszcie umyć. Po paru dniach zawieźli nas do teściów we wsi Rybno.
Gdyby nie p. Irena trafilibyśmy do obozu w Pruszkowie. Tam był tyfus i inne choroby, głód a my byliśmy wygłodzeni po Powstaniu. Mama ważyła wtedy 30 kg. Nie przeżylibyśmy tego.
Na wsi przebywaliśmy do wiosny. W międzyczasie Mamy poszły do Warszawy. Jak zobaczyły zbombardowaną, zniszczoną, spaloną War-szawę postanowiły, ze nigdy tam nie wrócą.”
Tyle opisała nam Ela. Potem wrócili do Łodzi i tam została p. Winterok z córką. Mama ze mną ruszyła dalej. Trochę zatrzymała się we wsi Mauryca koło Łasku ucząc dzieci potem było Kępno /1946/48/ i już szkolnictwo a syna przez pewien czas umieściła w Domu Dziecka w Rzetni. W Krotoszynie /1948/49/ uczyła w Szkole Ćwiczeń przez rok a w Poznaniu na początku w Szkole Podstawowej nr 27 a następnie w VIII Liceum /1949/75/ dochodząc do emerytury. Przy okazji kończy Wyższą Szkołę Muzyczną w Poznaniu i Wyższą Szkołę Pedagogiczną kierunek rusycystyka w Krakowie. W szkole niezależnie od zajęć przedmiotowych prowadzi tez chór dochodząc do zapisu w Księdze Zasłużonych dla tego liceum.
Przenosi się do Ostrowa Wielkopolskiego, /od 1975/ bliżej rodziny ale dalej pracuje społecznie prowadząc chór czy wygłaszając wykłady w kole emerytów ZNP ale już w Ostrowie. Odchodzi z tego świata 3 maja 2005 roku /28 dni przed 93 rocznicą urodzin, ze sprawnym umysłem a z problemami z nogami/ ku żalowi wielu osób. Pochowana na Cmentarzu przy Bema.
Autor tekstu: Ryszard Bartoszek