Jak sam o sobie mówi, ukształtowały go „wojna, harcerstwo i AK”. Syn uczestnika walk o Monte Cassino; miał okazję osobiście poznać marszałka Piłsudskiego. Był zaangażowany walkę o Polskę od pierwszych dni II wojny światowej aż do upadku Powstania Warszawskiego, kiedy trafił do niemieckiej niewoli. Przez dwadzieścia lat był prezesem Związku Sybiraków w Tarnobrzegu. Zapraszamy do rozmowy z Włodzimierzem Papiernikiem – weteranem, który w tym roku skończył 95 lat.
Zacznijmy od Pana bardzo dobrej kondycji… Jaka jest Pana recepta na długowieczność?
Trzeba być zdyscyplinowanym i stanowczym. Urodziłem się w rodzinie wojskowej. Ukształtowały mnie: wojna, harcerstwo i AK. Od dziecka tłumaczono mi: co jest dobre, a co złe. Przeszedłem twardą szkołę w 1939 roku, gdy zaczęła się wojna w Warszawie. Poznałem różnych ludzi i różne sytuacje, a to nauczyło mnie życia.
To było także wychowanie w patriotyzmie?
Ojciec, Bolesław Papiernik wstąpił jako ochotnik do I Brygady Legionów Polskich. Był czterokrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych i uhonorowany Krzyżem Niepodległości. Później był zawodowym podoficerem. Wychowywali mnie legioniści i często jeździłem z ojcem na zjazdy. Na jednym z nich, miałem zaszczyt poznać marszałka Józefa Piłsudskiego. Byłem tam z innymi synami legionistów – podał nam rękę i powiedział do ojców: „To są wasi synowie bohaterowie.”
Słowa jak przepowiednia – we wrześniu 1939 roku wstąpił Pan do Pogotowia Harcerskiego…
Donosiliśmy żołnierzom żywność i amunicję. Gdy do Warszawy wkroczyli Niemcy i zawiązała się konspiracja – w naszym domu powstał punkt nasłuchu radiowego. Moja mama na maszynie przepisywała „Wiadomości Radiowe” – które później były drukowane. Pomagałem rannym polskim żołnierzom w szpitalach. Przynosiliśmy im żywność, ale też cywilną odzież – żeby mogli uciec i uniknąć niewoli. Później było harcerstwo konspiracyjne. Organizowałem lekarstwa z aptek, a w receptach mieliśmy ukryte rozkazy.
A później były Szare Szeregi?
Uczestniczyłem w różnych akcjach, takich jak: odbieranie czy kupowanie dokumentacji niemieckich od złodziei i prostytutek, a także obserwacja donosicieli i zdrajców. Później przenieśli nas do Lasek, do Puszczy Kampinoskiej na przeszkolenie, po którym przydzielono nas do „dziurkaczy” – komórki, która zajmowała się wykonywaniem wyroków śmierci na Niemcach i donosicielach. Ja byłem zbyt młody, więc nie wykonywałem wyroków, ale byłem obstawą.
Brat matki był pirotechnikiem. Wynalazł granat Sidolkę – nazwa pochodzi od płynu do czyszczenia. Przynosiłem mu materiały wybuchowe do kanału – a on tam eksperymentował. Dostałem pseudonim „Szczur”, bo dzięki temu doskonale znałem kanały.
A początek 1944 roku przyniósł kolejne wyzwania?
Gdy było już wiadomo, że wybuchnie Powstanie Warszawskie – zostałem przydzielony do zgrupowania szturmowego „Żaglowiec”. Z plutonem 205 – zdobyliśmy Fort Traugutta. W czasie obrony mostu kolejowego – zginęło dziesięciu naszych. Niemcy – było ich szesnastu – poddali się. To były trudne walki, bo mieliśmy mało broni, ale dawaliśmy radę. Po upadku powstania – zostaliśmy wywiezieni do Niemiec. Oswobodziła nas brytyjska 7. Dywizja Pancerna. Anglicy proponowali służbę w oddziałach wartowniczych, ale ja wróciłem do Polski. Okazało się, że mój dom ocalał. Znów wciągnęła mnie konspiracja.
Dziękuję, że podzielił się Pan z nami swoją historią.
Wywiad zrealizowany w ramach Patriotycznego Głosu Seniora
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzacych z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego