WSPOMNIENIA WNUCZKI ALINY GNIEC
Gdy patrzę na przedwojenne zdjęcia świeżo poślubionych par: Marii i Władysława Gieńców oraz Heleny i Henryka Górskich, odczuwam – oprócz wielkiej miłości wnuczki – podziw za to, że ci młodzi wtedy ludzie przeżyli dwie wojny światowe, z godnością pokonując na co dzień trudy skromnego życia i wychowując po czwórce dzieci.
Babcia Maria pięknie szyła i haftowała (ona i córki były zawsze bardzo eleganckie), a także pysznie gotowała i piekła. Zajmowała się domem i dziećmi (które uzyskały później wyższe wykształcenie) oraz pomagała mężowi w dużym gospodarstwie rolnym. Władysław z synem Alkiem (moim tatą) pracował ciężko w lesie. Nie było jeszcze pił mechanicznych, więc bardzo twarde i o dużej średnicy buki (rodzina miała udział w lesie „spółkowym” z bukami) musieli ścinać piłą ręczną i siekierą. Do swojej części lasu musieli pokonywać 6 km wyboistymi dróżkami leśnymi. Po dniu ciężkiej pracy cała rodzina często wieczorami śpiewała pieśni ludowe. Rodzice mamy – Helena i Henryk Górscy – wprowadzili się zaraz po ślubie do świeżo wybudowanego przez Dziadka domu (dom Babci spalił się niedługo przedtem. Babcia zdążyła uratować z niego młodsze rodzeństwo, którym się opiekowała po śmierci rodziców). Była uzdolniona artystycznie – pomysłowo dekorowała dom, wyrabiając np. z bibuły i papieru
woskowanego lilie i malwy. Wyglądały jak żywe! Do dziś pamiętam smak jej białego barszczu ze skwarkami i okrągłe, podwójne ciastka „z dziurką” – z konfiturą z jej własnych, ogrodowych róż. W czasie okupacji, decyzją władz gminnych, stacjonowali w ich domu Niemcy. Zabierali produkty rolne, ubrania z szaf, a nawet chleb – ukryty w kołysce pod poduszką najmłodszej córeczki Heni. Jednak odważny Henryk – jako znający wszystkich w okolicy stolarz – mógł pomagać partyzantom, przeprowadzając ich nocą lasem do mostu, który mieli wysadzić (przejeżdżał tamtędy niemiecki pociąg z bronią). Oczywiście groziła za to kara śmierci.
POWOJENNA RZECZYWISTOŚĆ
Po wojnie życie też nie było łatwe. Z powodu ubóstwa i braku antybiotyków umierało wielu ludzi, w tym bardzo dużo dzieci. Czwórka dzieci Heleny i Henryka – w chwilach wolnych od pomocy w gospodarstwie oraz nauki lubiła bawić się w chowanego, zasypując się trocinami… w trumienkach, heblowanych w warsztacie przez tatę. Później starsze dzieci „rozjechały” się do miast, zdobywając wykształcenie, ale przyjeżdżały latem pomagać w pracach polowych, zwłaszcza w żniwach. Moi rodzice (tj. potomstwo Marii, Władysława, Heleny i Henryka) – zabierali swych rodziców na wspólne wczasy, aby wraz z wnuczkami (ze mną i siostrą) mogli podziwiać morze czy inne miejscowości uzdrowiskowe i wypoczynkowe. Jak pewnie wszystkie Babcie i Dziadkowie – byli cudowni i niezastąpieni. Wraz z siostrą nigdy nie zapomnimy niezwykłych opowieści Babci Helci (przed snem, choć bardzo zmęczona, opowiadała nam o swym dzieciństwie, streszczała przepięknie Biblię, „W pustyni i w puszczy”). Zostaną nam w pamięci także modlitwy Dziadzia Władzia za nas. Gdy schorowany nie mógł spać w nocy – cichutko modlił się na różańcu, wymieniając po kolei wszystkie swe dzieci i wnuki.
Autor: Alina Gieniec
Artykuł zrealizowany w ramach Patriotycznego Głosu Seniora
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzacych z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego