• 16 lipca 2024 22:02

Los ma nam wiele do zaoferowania

lip 16, 2024 #Senior, #seniorzy

Pokorny, pozytywnie nastawiony do świata, z wielkim talentem – właśnie taki jest piosenkarz Andrzej Rybiński. Pomimo trudnych doświadczeń zachował pogodę ducha, którą emanuje w trakcie koncertów. Autor słynnego utworu Nie liczę godzin i lat opowiedział nam, skąd czerpie siły i co robi, by na emeryturze wciąż być aktywnym.

Kiedy odkrył Pan swoje powołanie do muzyki i tworzenia? Jak wspomina Pan swoje początki?

Początek to oczywiście dzieciństwo, piękne lata. Moja rodzina nie zajmowała się muzyką profesjonalnie, ale ta muzyka i tak była wszechobecna. Tamte czasy musieliśmy sobie jakoś urozmaicać, wspominam więc piosenki, których słuchali moi rodzice. `Dopiero później zaczęła się moja historia. Wtedy popularne były konkursy muzyczne, które zawsze w niedziele organizowano w parkach. Wówczas pozwalano dzieciakom zaśpiewać coś do mikrofonu – łowiono tzw. talenty. I pewnego dnia starszy kuzyn wsadził mnie na tę scenę, a ja nie mogłem zaprotestować, bo miał o wiele więcej siły. Zaśpiewałam piosenkę pana Jerzego Połomskiego „Woziwoda” i dostałem dwie nagrody: możliwość udziału w zajęciach wspaniałego chóru Harnam i zaproszenie do szkoły muzycznej I stopnia. I w jednym, i w drugim przypadku się udało. Koncertowaliśmy nawet w warszawskiej Sali Kongresowej. Od tamtego momentu zacząłem postrzegać muzykę bardziej świadomie. Na początku lat 60. narodził się rock’n’roll – gatunek w niczym niepodobny do naszych. I ja zajmowałem się właśnie tą muzyką, choć była „zakazana”. Wtedy pojawili się też Bitelsi, którzy pozostali moimi idolami do dziś i są dla mnie najważniejszym zespołem.

Pod koniec lat 60. zacząłem komponować. Z kolegami ze szkoły muzycznej grałem w zespołach big-beatowych, a potem przyszła przygoda z big bandem. Tam spotkałem pana Janusza Sławińskiego, który dyrygował temuż zespołowi. I wtedy zająłem się muzyką bardziej profesjonalnie. Z Kasią Gaertner nagrałem piosenkę Nie zmogła go kula z płyty Na szkle malowane – piękny utwór z tekstem Ernesta Brylla. To było wielkie wydarzenie, bo debiutowałem na płycie, w której brali udział sami najlepsi artyści: Czesław Niemen, Maryla Rodowicz, Halina Frąckowiak, Skaldowie, Alibabki.

Potem przez 2 lata występowałem z zespołem 2 plus 1. Z piosenką Na szkle malowane dostaliśmy nagrodę w Opolu. Później powstał zespół Andrzej i Eliza, czyli grupa mi bliższa sercowo i muzycznie. Poznałem Zbyszka Hołdysa i innych ludzi, z którymi mam kontakt do dziś, a na początku lat 80. – moją obecną żonę.

W ‘83 roku pojechałem na festiwal do Opola z piosenką Nie liczę godzin i lat, gdzie dostałem jedną z głównych nagród. Druga trafiła do Lombardu i Szklanej pogody. Jak się okazuje, wybór był trafny, bo piosenki wciąż doskonale funkcjonują. To przełomowy moment, od którego wszystko się zaczęło i trwa do dzisiaj. Moje utwory z lat 80. stale mnie niosą – wraz z falą wiernych fanów. Zresztą dawne piosenki są dziś mądrze wykorzystywane przez młodych ludzi, dlatego jestem spokojny o przyszłość muzyki.

Na emeryturze również działam intensywnie i nagrywam nowe piosenki. Zdaję sobie jednak sprawę, że moi fani raczej rzadko korzystają z Internetu, płyty się już nie sprawdzają, a w telewizji występuję z tymi utworami, które dalej są popularne. Ludzie chcą słuchać tego, do czego się przyzwyczaili i z czym się utożsamiają. Te piosenki pozwalają mi spokojnie żyć i koncertować. Co nie oznacza, że fani nie czekają na nowości. Czekają.

Wspomniał Pan o Bitelsach i utworach z dzieciństwa. Która piosenka jest dla Pana wyjątkowa i dlaczego?

Wyjątkową piosenką jest dla mnie polska piosenka Pamiętasz, była jesień, którą wykonuje Sława Przybylska. To piosenka z moich młodzieńczych lat, kiedy już miałem pewną świadomość muzyczną. Próbowałem ją zharmonizować na akordeonie, bo właśnie na tym instrumencie grałem na początku. To trudne zadanie, ale nauczyłem się i byłem z tego dumny. A jeśli chodzi o rynek zagraniczny, to wielkie wrażenie wywarła na mnie piosenka Bitelsów Lucy in the sky of diamonds.

A co w branży muzycznej okazało się dla Pana najtrudniejsze?

Trudnością wydawało się kupno instrumentów, które wtedy nie były powszechnie dostępne, dobrych gitar, instrumentów klawiszowych czy wzmacniaczy. Problemem okazało się pokazywanie piosenek szerszemu gronu, a przecież największym pragnieniem była ich popularność. Z czasem jednak się przekonałem, że nie mogę podobać się wszystkim. Niekiedy po latach odkrywamy coś, co wcześniej nie zostało docenione. Na przykład impresjoniści zasłynęli po latach. Życzę sobie, żeby kiedyś było tak ze mną.

W takim razie jaka jest Pana recepta na sukces?

Trzeba odkryć w sobie coś, co może okazać się talentem. Kiedy już człowiek w to uwierzy, musi dużo pracować. Ale w branży muzycznej wszyscy doskonale wiedzą, że trzeba mieć również szczęście. Ja też poznałem odpowiednich ludzi w odpowiednim miejscu i czasie. Kluczowe było podzielenie się tym, co człowiekowi w duszy grało, i znalezienie kogoś, kto podziela nasze pasje.

Śpiewa Pan: nie liczę godzin i lat. Zawsze miał Pan takie podejście do życia?

Pewne rzeczy warunkują nasze życie i postępowanie. Czasami człowiek nie ma nawet świadomości, że nie liczy tych godzin i lat. Na pewno się nauczyłem, że trzeba być optymistą, choć też nie chodzę od rana do nocy z buzią uśmiechniętą od ucha do ucha. Może to wyświechtane, ale powinniśmy się nauczyć, że szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta. Chyba dzięki piosence Nie liczę godzin i lat tak pozytywnie nastawiłem się do świata.

Czy do tego optymizmu przyczyniła się wiara? Co Panu daje modlitwa?

Wiara daje mi niesamowitą siłę i pokorę. Wierząc, człowiekowi się wydaje, że może wszystko. Ale jednocześnie dzięki tej samej wierze uczymy się, że jednak nie możemy wszystkiego. Że wszechświat jest uporządkowany według reguł, o których nie mamy pojęcia. Najgorsze dla mnie są wojny religijne, dlatego byłoby cudownie, gdyby nastało połączenie wszystkich wierzeń.

Ja zawsze modlę się rano i wieczorem. Dziękuję Bogu za każdy dzień i proszę o zdrowie dla mnie, moich bliskich oraz zwierzątek i pracę, bo to są dwie najbardziej istotne rzeczy.

Za Panem wiele trudnych doświadczeń i zmagań z chorobą. W jaki sposób dba Pan o zdrowie fizyczne? Skąd Pan czerpie siły?

Ja byłem już niemal po drugiej stronie. Przez miesiąc leżałem w szpitalu, bo chorowałem na COVID-19. Nikt nie wierzył, że z tego wyjdę, ale wielu ludzi się za mnie modliło. Mimo wszystko po wyjściu ze szpitala szybko doszedłem do zdrowia i już dwa miesiące później stałem na scenie.

Dbam o siebie, staram się zachowywać we wszystkim umiar. Od 35 lat nie palę papierosów. Paliłem po 3 paczki dziennie, więc jeśli mnie się udało, to inni też dadzą radę. Alkohol również dawno poszedł w odstawkę – odradzam pić, kiedy jest się smutnym, bo alkohol tylko potęguje smutek. Staram się dużo ruszać nawet podczas prostych czynności, które wykonuje na działce. Okazało się niedawno podczas podlewania grządek, że jeszcze potrafię biegiem uciekać przed strumieniem wody (śmiech). Mam sporą działkę i szklarnię. Uprawiam w niej pomidory czy papryczki. Nie ma nic piękniejszego jak rzodkiewka wyrwana z ziemi, opłukana własną wodą i zjedzona w słoneczku.

Normalne czynności powodują, że człowiek podświadomie znajduje siłę. Tego życzę wszystkim ludziom: nie skupiajcie się na chorobie, wykonujcie czynności na miarę waszych możliwości, nie kontemplujcie nad starością. Każdy moment naszego życia jest piękny niezależnie od tego, ile ma się lat.

Czy to rada dla seniorów, aby być szczęśliwym po 60 roku życia? Że nie powinniśmy nadmiernie skupiać się na negatywach?

Oczywiście, że tak. Naprawdę los ma nam wiele do zaoferowania – czekają na nas nie tylko same radości, ale też rzeczy przykre. Ale to od nas zależy, czy przekujemy złe emocje na neutralne i dobre.